Cannes 2017: Wonderstruck, Blade of the Immortal

Data:


WONDERSTRUCK.

Gdy w przyszłości będę wspominać nowy film Todda Haynesa, pierwszym słowem, o jakim pomyślę, będzie – muzyka. Drugim słowem natomiast – cisza. Historia opowiada o dwójce dzieci. Dziewczynce żyjącej w latach 20. oraz chłopcu, który urodził się pół wieku później. Ona jest głucha, on wkrótce straci słuch w wyniku porażenia piorunem. Oboje wyruszają samotnie do Nowego Jorku, ona w poszukiwaniu mamy, on żeby odkryć, kim był jego ojciec. Obydwoje w pewnym momencie trafiają do muzeum, gdzie znajduje się pewna wystawa.

Historia dziewczynki stylizowana jest na kino nieme, obraz jest czarnobiały, a muzyka imituje ścieżki dźwiękowe z tamtego okresu. W historii chłopca od pewnego momentu muzyka również zastępuje dźwięki i słowa, ale postawiono raczej na piosenki i styl z tamtego okresu, nadając filmowi przyjemnego „czarnego” brzmienia. Carter Burwell dokonał imponującej roboty, w przyszłości ten soundtrack będzie stawiany obok jego najlepszych prac, a w przyszłym sezonie nagród filmowych jedno miejsce w jego kategorii można już chyba uznać za obsadzone.

„Wonderstruck” czaruje klimatem, imponuje konceptem, ale jako historia nieco zawodzi, oferując dość mdłą i naiwną opowiastkę, którą przyjemnie się ogląda, ale nigdy więcej nie będzie chciało się do niej wracać. Wierzę jednak, że wielu odbiorców zdoła ona poruszyć, tym lepiej dla nich, bo to przepięknie zrealizowany film.


BLADE OF THE IMMORTAL.

Samuraje, hektolitry krwi, tona odciętych kończyn, zbliżenia na pokryte posoką twarze Japończyków i wzniosłe dialogi o honorze, bólu egzystencjalnym i potrzebie zemsty. Brakowało mi takiego kina. Takashi Miike dostarcza tego wszystkiego w ilościach hurtowych, najcześciej w przesadnej ilości, bez umiaru, często też bezsensu, ale ma to sporo uroku. Miłośnicy gatunku będą zadowoleni, w ciągłym użyciu jest imponująca liczba broni białej, nie ma powodów do znudzenia, bo postacie zadają sobie rany przy użyciu bardzo zróżnicowanego repertuaru rzeczy tnąco-kłująco-rozrywających. Na drodze głównego bohatera stają barwne (łamane przez – przerysowane) oprychy rodem z anime (pewnie dlatego, że film powstał na podstawie mangi). Fabuła początkowo wydaje się być prosta jak cep, ale pod koniec filmu zaczyna się nieco gmatwać, nie jest to jednak specjalnie istotne, bo ogląda się i tak tylko dla kolejnych krwawych pojedynków. Dobre, jeżeli lubi się tego typu klimaty, ale zbyt długie (140 minut), film zyskałby, gdyby przejechał się po nim surowszy montażysta.

www.kinofilia.pl

Więcej recenzji oraz innych materiałów o kinie:
https://www.facebook.com/blog.kinofilia/